Po długiej przerwie czas znowu wrócić, tym razem z recenzją nowej płyty Soboty. Oby razem z nią przyszła na tego bloga jakaś regularność.
"X Przykazań" jest albumem koncepcyjnym. Jak łatwo można się domyślić, każdy track to inne przykazanie, luźno zinterpretowana przez naczelnego reprezentanta Szczecińskiej wytwórni. Czasem bardzo luźno, można powiedzieć. Więc, dla przykładu: pierwsze przykazanie jest typowym kawałkiem o rapie, piąte o zabijaniu w sobie pasji, a trzecie to numer o melanżach. Definitywnie nie tego oczekiwałem, ale właściwie to można się było spodziewać, że to w taki sposób Sobota podejdzie do tematu Dziesięciu Przykazań.
Kiedy słucham tej płyty, to jestem niezwykle rozdarty. Z jednej strony tekstowo jest to spory regres, ale też mam wrażenie, że w kawałkach, w których rymy są najprostsze (a takich tu dużo, tak samo spore jest nawarstwienie czasowników) są jednocześnie najbardziej przepełnione emocjami. Pod tym względem chyba najlepszym przykładem jest czwarte przykazanie. Przytoczę:
"O mamma mia, weź się zawijaj
dzieci się chroni, nie zabija.
Pobicie od kija, to mnie dobija,
dziś sam mam syna, mówię wam, dbam o syna.
I gdyby go skrzywdziła ręką czyjaś,
zniszczę kurwiszcze, pozabijam"
Sposób w jaki raper nawija te linijki pokazuje, że rzeczywiście jest to dla niego istotne, co w gruncie rzeczy nie dziwi, biorąc pod uwagę, że jest ojcem. Mimo wszystko ciężko przymknąć oko na przewijające się często bardzo słabe rymy, albo powtarzające się kilka razy w jednym kawałku kombinacje.
Chociaż, jeśli ktoś zna dyskografię Soboty, to wie, że nigdy nie był on wielkim poetą, czy chociaż dobrym tekściarzem. Ale nadrabiał pewnie braki świetną stylówką i flow. Ta pierwsze nie ma prawa bytu na Dziesięciu Przykazaniach, nie ma tutaj charakterystycznych bengerów. Za to sama nawijka uległa zdecydowanej poprawie - wcześniej mieszkańca Szczecina można było posądzić o monotonię, ale tutaj jest dużo więcej zróżnicowania, słychać, że jest bardziej aktorsko, a nie tylko fajnie nawinięty bujający tekst pod bujający bit.
Klatka z teledysku do utworu "I. Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną" |
A skoro już o bitach. Za całość produkcji odpowiada niezawodny Matheo, a podkłady są oparte na samplach z organów kościelnych. Nie wkrada się tutaj jednak nuda - Szopen Rapu często łączy kościelne brzmienie z nowoczesnymi perkusjami, zmienia sample, wyraźnie oddziela refreny od zwrotek. Wszystko jest bardzo spójne, ale nie zlewa się w jedno, co przy tego rodzaju przedsięwzięciu było dużym ryzykiem.
Przed premierą obawiałem się trochę, że może to wszystko wyjść za radośnie, bardziej w amerykański gospel niż brzmienie, które kojarzę z kościoła z czasów, kiedy jeszcze zdarzało mi się tam bywać. Ale płyta poszła w diametralnie innym kierunku - brzmienie jest tak do cna charakterystyczne, że brak słów. Mamy więc starsze panie śpiewające 'Panie, zmiłuj się nad nami', śpiewających w typowo kościelny sposób księży czy chór dziecięcy w kawałku o rodzinie. W ogóle refreny na tym krążku naprawdę do mnie trafiają, nie tylko te kojarzące się z kościołem, ale bengerowy refren trzeciego przykazania czy zautotune'owany hook piątego przykazania wkręciły mi się niesamowicie.
Klatka z teledysku do utworu "VII. Nie Kradnij" |
Cóż, mamy też jedenaste przykazanie, które jest possecutem całego stoprocent. Nie będę się rozpisywał, TomB, Bonson i Sobota najlepiej. Dobrze, że ich zwrotki są pierwsze, więc nie trzeba słuchać całej reszty.
Podsumowując: Ciężko mi oceniać tę płytę. Z jednej strony mamy świetne bity Matheo i poprawione, mniej monotonne flow, a z drugiej regres tekstowy. Był potencjał na genialny krążek, ale nie wyszło. Wyszła płyta, którą zdecydowanie warto sprawdzić, chociaż dla bitów... bo Sobota tak naprawdę nie zachwycił.
6,5/10
I chociaż chciałbym dać więcej, to niestety nie ma takiej możliwości. Czekam za to na kolejny album, z soczystymi trapowymi bengerami pokroju 'Zrób na to ciach'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz