piątek, 25 października 2013

Deobson - "Oddycham" [2013]


Prawie każdy po jakimś czasie wraca (Smarki, czekamy na ciebie!). Często można dyskutować o jakości tych powrotów, a jeszcze częściej są to płyty tak asłuchalne, że jarać się nimi mogą tylko najbardziej psychofańscy gimnazjaliści #Rekontakt. Deobson wrócił z płytą po 9 (słownie: dziewięciu) latach. Jak mu się to udało?
"Oddycham" jest zbiorem tego, co nawarstwiło się przez te lata w Warszawiaku. Nie jest to płyta radosna, a rozliczenie z samym sobą przez dojrzałego faceta, mającego już trzydziestkę na karku, co znaczy, że można oczekiwać gorzkich tekstów - takie są. I nie jest to smutek nachalny, Deobe nie zaczyna płakać i krzyczeć 'weź mi współczuj, smutne życie mam!". Raczej oczekuje przemyśleń, żeby słuchacz zastanowił się nad tym, co przeżył.

Nie sprawdziłem praktycznie żadnych singli przed tą płytą. Przesłuchałem numer z Zeusem, potem dopiero całość dzięki odsłuchowi. A dzień później pognałem do Empiku, żeby postawić tę płytę na swojej półce. W tym miejscu mały zarzut w stosunku do UrbanRec - dlaczego, do diaska, to jest jednoskrzydełkowy digipack? Okładka jest świetna i prezentuje się na kartonie doskonale, to prawda, ale mam wrażenie, jakbym kupił nielegal, bo ogól wydania jest dość biedny.

Ujęcie z klipu do "Stawiam sprawę jasno"


Deobson dalej umie rapować. I dalej "zjada na śniadanie większość raperów". Czuć od niego pewność siebie. Moduluje głosem, krzyczy, warczy, bywa spokojny - pokazuje nam całą gamę umiejętności, o których niektórzy zapominają, próbując się nie udusić. Jasne, zdarza mu się chwilami zagubić - ale to naprawdę wyjątkowe sytuacje, które można policzyć na palcach jednej ręki.

Przeszkadzają mi trochę śpiewane refreny. Nie, żeby były złe - są doskonałe. Tylko nieswojo się czuję, kiedy raper w zwrotce nawija "Za dużo widziałem, to nie chce odejść / zaciskam ręce, napierdalam w podłogę", niemal przy tym krzycząc, a chwilę później wchodzi delikatny, ładny kobiecy wokal. Za to rapowe występy gościnne są dobre! Genialni Te-Tris i Zeus, dobrzy Shot i Piter, niezły Huczu i Rover i niestety nienajlepszy Eskaubei.

Produkcją krążka w większości zajął się Bob'Air, a słuchając nasuwa się tylko klasyczne 'Bober co za bit!'. Świetne podkłady mieszają w sobie klasykę z pewną dozą nowoczesności, ale nie ma tu bezmyślnego gonienia stanów i czuć, że Deobson idealnie się wpasowuje w stylistykę tych podkładów. Swoje dorzucili też Karas, Pawbeats i Denzel - ich podkłady pasują do tych Bob'Aira, nie wyróżniają i nie naruszają spójności krążka.

Podsumowując: Tak, do diabła, powinny wyglądać raperskie powroty! Inny odbiór zapewnia też to, że Deobson już zapowiedział - to jednarazowa akcja, on nie chce zajmować się rapem na dłuższą metę. I te wszystkie wersy, nawinięte przez kogoś, kto się trzyma z daleka od naszej polskiej sceny - robią się jeszcze bardziej wartościowe.

8/10 czyli dawne 5/6

Jak widzicie, po długiej przerwie od pisania i ogólnie jakiejkolwiek blogosfery, zdecydowałem się przejść na skalę x/10.
Komentarz na temat tekstu, samej płyty - mile widziany. Udostępnij na fejsie, co?


2 komentarze: