niedziela, 17 lutego 2013

"Czarodzieje" - Lev Grossman


W ucieczce przed monotonią pod względem tematyki mojego bloga, zrobiłem to, co robi główny bohater "Czarodziejów"" - uciekłem w książki. Zapraszam.



„Zabawne, jakie łatwe się wszystko staje, kiedy nic nie ma znaczenia.”

Postaram się szybko przybliżyć zarys fabuły. Powieść opowiada historię młodego Quentina Coldwatera, który jest wielkim pewnej serii książek dla dzieci - "Fillory i Dalej". Kiedy mężczyzna, który ma z nim przeprowadzić rozmowę klasyfikacyjną na uniwersytet umiera, życie nastolatka bardzo diametralnie się zmienia. Wystarczy powiedzieć, że zamiast w normalnej szkole, ląduje w Brakebills - uniwersytecie magicznym.

Tyle. Chociaż łatwo można wpaść na to, co będzie się działo dalej, to niespecjalnie chcę to zdradzać. Historia poprowadzona jest zgrabnie, mimo tego, że w pewnym momencie około środka książki trochę przynudza, zwalnia - chociaż może to kwestia tego, że właśnie to przeżywają wtedy bohaterowie. Ich życie staje się nudne i jednostajne.

"Sztuka polega na tym, żeby niczego nie pragnąć. W tym tkwi siła. To jest odwaga: odwaga, żeby nie kochać nikogo i nie mieć na nic nadziei."

Kiedy ludzie mówią, co im się nie podoba w "Czarodziejach", wskazują ciężkie do polubienia postaci i brak oryginalności. Jeśli chodzi o pierwszy zarzut - zgadzam się całkowicie. Tylko, że mam wrażenie, że to od początku był zamiar Grossmana. Stworzył bandę bohaterów tak niezadowolonych z życia, że sami mamy ochotę nimi potrząsnąć. Ale z drugiej strony... To realne. Ostatecznie to jest tylko grupa nastolatków, która dostała do rąk potężne narzędzie. I nagle wszystko, oprócz życia, stało się dla nich łatwe - bo tego nie mieli się jak nauczyć w odizolowanym od świata Brakebills.

A jeśli chodzi o brak oryginalności - można się zgodzić... Ale tylko częściowo. Bo wydaje mi się, że to zapożyczenie idei z 'Harry'ego Pottera' i 'Opowieści z Narni' ma sens. Bo wsadza tam prawdziwych ludzi, którzy mają swoje problemy i tak starają się uciec, a nie wyidealizowane postaci z wymienionych przeze mnie tytułów. Ale możliwe, że ja tylko bronię tej książki, bo straszliwie ją polubiłem przez te kilka razy, które ją czytałem.

"Przestań szukać kolejnych ukrytych drzwi, które mają cię zaprowadzić do twojego prawdziwego życia. Przestań czekać. To jest to: nie ma niczego innego. To jest tutaj, więc zacznij się tym cieszyć, inaczej wszędzie będziesz nieszczęśliwy, przez resztę życia, zawsze."

Jedyne, co mi się zwyczajnie nie spodobało, to zakończenie, samusieńki koniec. Grossman otworzył drzwi do drugiej części (której jeszcze nie czytałem), ale przy całym pesymiźmie "Czarodziejów", wydało mi się ono nie na miejscu.

I wiem, że moja końcowa ocena może nie pokrywać się do końca z całym tekstem. Ale to, co piszę, to jedno, a to, jaka jest ocena, to kwestia bardziej tego, na co zasługuje książka, a nie składowa elementów.

4+

Przy czym to jest duży plus.

Jeśli czytałeś książkę, zapraszam do pisania komentarzy, a jeśli nie - jestem ciekaw opinii na temat samej recenzji, jak zawsze zresztą. Pozostając w nieco pesymistycznym klimacie powieści, zostawiam was z tym utworu, który jest odrobinkę adekwatny do treści. Trochę.


2 komentarze:

  1. Może nawet po nią sięgnę. Boję sie tylko, że odrzucą mnie bohaterowie tak samo jak to było w przypadku "Buszującego w zbożu". Cóż, obym tylko znalazł ją w bibliotece :)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mogę przebrnąć przez książkę, utykając w SPOILER wątku zdrady, gdzie nagle dziewczyna ponosi część winy, a główny bohater mówi "przecież byłem pijany i nad sobą nie panowałem" , a w momencie gdy ona spotyka się z innym, i to z nim ląduje w łóżku, nagle Quentin staje się głównym pokrzywdzonym, zdradzonym, i to jeszcze "z premedytacją" - alkohol wyjaśnieniem wszystkiego? Potem po taką treść sięgają dzieci w wieku lat 15, i mają taki pogląd na życie...

    OdpowiedzUsuń